poniedziałek, 11 lutego 2013

Spacer w ciszy.

     Samica wychylila leb ze swojej Jaskini, zmieniajac sie przy tym w Czlowieka. Chyba miala juz wszystko spakowane, prawda? Westchnela, opierajac glowe o skalna scianke. Zamknela na chwile oczy.

     Wszystko mialo poczatek juz jakis czas temu, miesiac, moze niecaly, kiedy to Rysica przedzierala sie przez sniezne zaspy, wiedziona zapachem krwi. Krew = jedzenie, o ktore bylo niezwykle trudne o tej porze roku, do tego polujac w pojedynke nie miala zbytnio duzysz szans.
     Jednakze, zwierzyna zostala zabrana Jej sprzed nosa przez wiekszego Osobnika, przed ktorym ta miala respekt. Glodna, przemoczona, wycofala sie w towarzystwie warkniec Basiora. On po prostu pokazywal, co Jego.
     Nie byla dobrym tropicielem, ani mysliwym, wiec zazwyczaj polegala na innych badz na znalezionych padlinach. Jednakze, ostatnio glod przyciskiwal Ja coraz bardziej, a bala sie poprosic kogos aby pomogl Jej zapolowac. Wrociwszy do swojej jaskini, zwinela sie w ciasny klebek aby zachowac resztki ciepla.
     Nastepne dnia, ledwo co wstala. Zaczela kichac. Super, dodatkowo sie jeszcze przeziebila, tylko tego Jej brakowalo. Przeminiajac sie w ludzka Postac, postanowila udac sie do miasta Ludzi. Nie musiala o tym nikogo powiadamiac, w sumie, i tak by sie nikt nie zorientowal. Znalazla kilka dolarow w kieszeniach plaszcza. Tyle Jej powinno wystarczyc.
     Droga nie byla trudna, jednakze co jakis czas miala zawroty glowy, aczkolwiek drzewa pomagaly Jej przedzierac sie w dalsza droge. Gdy tylko uslyszala dzwiek samochow, na Jej porcelanowej twarzyczce zagoscil usmiech. Musiala byc niedaleko.
     I tak sie stalo. Pub na niskim poziomie Ja zadowolil, bo bylo nie dosc, ze cieplo, to i jeszcze nakupila sobie troche miesa, i cos do picia. Ludzie patrzac na Jej maniery przy jedzeniu, zastanawiali sie, czy przypadkiem nie uciekla z Lasu. Pewnie zdziwiliby sie, gdyby znali odpowiedz.
     Postanowila sie zatrudnic w tym miejscu. Zarabiala pieniadze, a wlascicielka pozwolila Jej u Niej na jakis czas zostac, dopoki ta nie znajdzie wlasnego mieszkania. Uradowana, zaczela Jej gorliwie dziekowac. Ludzie jednak nie byli tacy, jak opowiadala Jej Mama. 
     I tak, do Stada wracala jedynie w dni wolne, czyli rzadko w sumie. Odzwyczaila sie od postaci Rysia, a przyzwyczaila do Dziewczyny, ktorej nadala imie Ayu. Czy to byl dobry pomysl, aby zostawic to wszystko, i wszystkich? Chyba tak. W koncu zapomniala o tym miejscu. Jej wina. Aczkolwiek otworzyla sie przed Nia nowy rozdzial, przez ktory chciala przejsc.

     Otworzyla oczy. Dochodzil juz wieczor, i chyba zasznela dluzej niz na minutke. Przewiesila przez ramie torbe, i wyszla z miejsca, ktore niegdys chronilo Ja przed deszczem i chlodnymi nocami. Zagryzla wargi, spogladajac na polane, do ktorej to pierwszy raz zawedrowala. Pokrecila lbem, smiajac sie cicho, aczkolwiek smutno. Oni mieli siebie, byli silna Wataha, ktora pewnie przezyje niejedno. Psowate bede sie strzymac w grupie. 
     A Ona? Nic nie znaczacy Kotek, ktory chce isc wlasna droga. Nie wspomni o odejsci, nie zorientuja sie pewnie nawet, moze kiedys. Jednak, pomachala im na pozegnanie, chociaz wiekszosc i tak stala tylem. Usmiechala sie jak glupia, ale przestala, gdy Jej oczy momentalnie sie zaszklily.
     ''- Idz po prostu przed siebie''. - Kruk wyladowal na Jej ramieniu. Zgodzila sie z Nim, i zaczela isc w strone Ludzkiego miejsca, pozostawiajac Dom...
     Dom, w ktorym sie wychowala. Dom, w ktorym poznala wiele Osob. Dom, ktory na zawsze zostanie w Jej sercu.

Przeciez Koty chodza wlasnymi sciazkami, i trudno za Nimi nadazyc. Humorek maja jak malo kto; to wybrzydzaja, a pozniej znowu chca tego sprobowac. To naprawde dziwne Istoty, ktorych nie da sie zrozumiec. Jednak, jesli chodzi o pozegnania, to coz... Zawsze najbardziej sie rozklejaja. Wola odchodzic w ciszy, niezauwazone przez Nikogo. Podobno chca zostac zapomniane. 

sobota, 9 lutego 2013

~sweetest Lullaby in hell

by Tatchit.


Lullaby Tonatiuh || 2 lata, urodzona 22'ego marca. ||
Biała, masywna wilczyca z długą sierścią || Kolczatka na szyi ||
Znak na prawym barku. ||
Błękitne ślepia | | Czarne pióra wyrastające z karku.
 

Lullaby urodziła się w lesie Majini, przy północnych Górach Sześciu Wiatrów.
Jej rodzice byli na wysokich stanowiskach w Armii Miejskiej. 
Matka od szczeniaka wpajała jej najważniejsze wartości.
Zaciekłość i walka to jej kolejne imiona. 
Już w wieku jednego roku została uhonorowana, jako jedna z najwścieklejszych samic.
Wiedziała co, gdzie i kiedy ma do zrobienia. W wieku półtorej roku wstąpiła na stanowisko miejskiego kata. Bez sumienia i skrupułów, bez mrugnięcia okiem zabijała. 
Na kilka dni przed swoimi drugimi urodzinami postanowiła odejść i założyć własne stado.
Tak podróżując, w trakcie porannego polowania natknęła się na Attacamę. Zahipnotyzowana rozmową z nią, skierowała swe kroki ku polanie, na której ów nowo poznana znajoma zamieszkiwała.
 Przemierzając leśne ścieżki i pagórki od razu zauroczyła się w tym przepięknym miejscu.
Słońce, świeży śnieg, kolorowe ptaki latające nad jej głową. 
Przekraczając próg "nowego domu" od razu spostrzegła nowe, ciekawe towarzystwo.
Przy wieczornym ognisku poczęła opowiadać o sobie, także wysłuchując innych. 
Lully, bo tak na nią wołała jej matka, była na pozór spokojną osobą.
Jej mordercza przeszłość nie miała już teraz znaczenia. Rozpoczęła nowe życie, jako inna osoba.
   Nie robiła niczego nie myśląc wcześniej, chętnie wyrażała swoje zdanie, była bardzo pewna siebie i szczera.
Słuchała z pokorą krytyki innych, ale nie dostosowywała się do kogoś. Nie lubiła żyć pod kluczem i napięciem.
Każdego wieczoru myślała o matce, jak i o ojcu, którzy ją wychowali i pokazali jak ma żyć, kim ma się stać na stare lata.
Biała, długa sierść pięknie oplatała jej łeb, jak i łapy. Średniej długości ogon zamiatał powierzchnie za nią w takt bicia jej serca. Teraz, właśnie w tym momencie Lully poczuła się szczęśliwa. Miała zamiar zagrzać miejsce na długi czas, bowiem nie lubiła przeprowadzek.
Jej błękitne oczy wyglądały jak piękne, sierpniowe niebo, bez żadnej chmurki, krystalicznie czyste.
Pazury długie i zaostrzone - aby łatwiej było zadawać głębokie i bolesne rany. 
Nigdy nie czekała z atakiem, gdy komuś bliskiemu działa się krzywda. Bezlitośnie wycinała w pień większość głów na jej drodze. 
       Była także doskonałym medykiem oraz zielarzem. Potrafiła rozpoznać wszystkie rasy ziół leczniczych, jak i tych trujących, bądź tych na podwieczorek. 
Uleczyła wiele duszyczek na swej drodze, z chęcią pomagała innym..
Tak oto po wieczornym ognisku, Lully odnajdując swój ciepły kąt (nienawidziła mrozu)
ułożyła się wygodnie i oddając się w ostatnie objęcie Morfeusza ciepło westchnęła.. 
Tak oto minął pierwszy dzień w jej nowym domu.

~~~
Informacje, oraz ciekawostki :
- Lully mając pięć miesięcy odkryła swój pierwszy talent. Otóż potrafi oddychać pod wodą.
- Kolczatka którą dostała jest także doskonałą tarczą. Gdy wróg próbuje rzucić się na jej kark, kolce boleśnie go ranią.
- Wiosną uwielbia zbierać świeże kwiaty. Ich płatki suszy i zbiera na specjalne okazje rozsypując je po polanie.
- Nikt w jej rodzinie nie miał niebieskich ślep. Mutacja sprawiła iż w szóstym miesiącu jej życia z węglanych zmieniły kolor na niebieskie.
- Śpiewa piosenki, oraz pisze wiersze.
- Uczy się panowania nad wodą.
- Szybko się zakochuje.
 - Czarne pióra powstały w wyniku mutacji tkanki na karku. Miejscowi szamani uważali to za błogosławieństwo bogini Kearou, oraz znak, iż samica może mieć coś wspólnego z czarną magią. Możliwe, że wyrosną jej skrzydła.
- Podczas zimy jej futro jest całkowicie białe.
- W lato zaś, owłosienie na ciele zmienia kolor na czarny, pióra pozostają białe.
- Na jesień i wiosnę ciało pozostaje białe, zaś pióra przyjmują kolor czarny.  
~~
To tak na chwilę obecną króciótkie opowiadanie z opisem historii. Wkrótce przyjdzie czas na więcej.
Prosiłabym o zadanie na Głównego Medyka, ew. na Głównego Zielarza. Byłabym wdzięczna.


~Lully.